sobota, 19 grudnia 2015

Patologika: Lithopedion, czyli nie tylko serce z kamienia

     
          


Czołem grupo. Wykład z ciąży pozamacicznej pamiętajo? Krótko w temacie, zarodkowi zdarza się zgubić po drodze do macicy z jajnika, i rozwinąć w wyjątkowo kijowych miejscach. Ale z tego zagubienia wynikają rzeczy o wiele drastyczniejsze niż wasz copiątkowy zygzak po drodze, zwanej życiem. Do pubu. Optymistycznie, jest mnóstwo płaczu, pesymistycznie krwi. Bo jeśli jedna z osób zaangażowanych jest w stanie płakać, udało się praktycznie tak dobrze, jak się dało. Może być gorzej.  Albo o wiele, wiele dziwaczniej.

Kto chciałby sobie zrobić golema?

Tak, to właśnie powiedziałem, nie każcie mi powtarzać.

Na waszą trzydziestkę, dziesiątka doskonale udała zaciekawienie; piątka wymieniła bardzo oryginalnymi żarcikami ze Świata Wojennegorzemiosła, czy innych Herosów Mocymagiiizawodówpokrewnych; szóstka ledwie podniosła powieki; ósemka nie ma pojęcia o czym mówię, a pan Zagłoba wsadził kartkę z zeszytu do ust i wymachuje rękami jak potwór Frankensteina, próbując zaimponować koleżankom znajomością praskiej tradycji żydowskiej. Nie uda się panu, ale proszę się nie przejmować, sam nie rozumiem, czemu płeć przeciwna nie poszukuje tego typu wiedzy u partnerów seksualnych. Bo historia, kochani idzie tak…

Jakoś tak XVI wiek. Praga. Mniejszości żydowskie robią to samo, co robią od zawsze, czyli są prześladowane. Za to co zwykle, ale przykrywką tym razem są praktyki okultystyczne. Pewien rabin postanawia stworzyć i ożywić istotę, która będzie bronić jego i okoliczną semicką społeczność. Lepi  więc z gliny posąg człowieka i wkłada mu do ust papier z wypisanymi słowami z Pisma, które czynią zeń istotę żywą, choć niezdolną do działań innych, niż polecone. Po czym pewnie kontynuuje oburzanie się na zasadzie „My dobrodzieju? Okultyzm? A broń nas panie Boże. Mosze, do nogi! Wybaczcie dobrodzieju, to tylko moja sterta gliny powołana do życia. Jaki okultyzm, kto dobrodziejowi takich głupot nagadał?”.
Ech, Żydzi.
Tycia reprodukcja praskiego golema, kce taką.
via https://en.wikipedia.org/wiki/Golem

W każdym razie, następnym razem, gdy będziecie marnować swoje życia przed ekranem, ratując księżniczki przed tymi złowróżbnymi sylwetkami, możecie szybko sprawdzić, czy przynajmniej obrzezane są poprawnie. Po co w ogóle wam o tym mówię, na seminarce poświęconej bardzo specyficznej patologii rozrodu? Częściowo dlatego, że niezmiennie łudzę się, że ktoś to uzna za atrakcyjne. Wiedzę, nie obrzezanie.

Częściowo dlatego, że może się zdarzyć. Tylko nie specjalnie, a przypadkiem.
Nie rabinowi a kobiecie w ciąży.
Nie w kilka miesięcy, a nawet po połowie wieku.
Nie z gliny, a soli wapnia.
Nie w żydowskiej kamienicy, a w skomplikowanym mechanizmie, jakim jest kobiece ciało.
Nie ożywiony, a niestety martwy tak jak tylko się da.
Także generalnie te dwa tematy nie mają ze sobą nic wspólnego. Do rzeczy.

Była sobie Marokanka w latach 50. XX wieku, także nawet czas się nie zgadza. Zahra Aboutalib  (Whatcha thinkin’ ‘bout? Y’know, Aboutalibs&stuff…). Była sobie w ciąży. I to późnej. Jako że mieszkała w niewielkiej wiosce, a poród naturalny jakoś nie chciał się udać , w związku z kure… bardzo silnymi bólami, została przetransportowana do szpitala. Tam zapisano ją na cesarkę. Pech chciał, że podczas jej pobytu, na jej oczach, inna kobieta zmarła podczas porodu (czy raczej po porodzie, podejrzewam tu drobne medialne podkolorowanie). Właśnie dlatego odbieramy porody na oddzielnych salach, moi drodzy, żeby nie spieprzyć przy dwóch pacjentkach naraz. Reakcja? Panika, i ucieczka ze szpitala. Prawdę mówiąc, nie mam nic oprócz podziwu dla kobiety, która będąc w dziewiątym miesiącu ciąży, bolejąc jak cholera jest w stanie zwyczajnie zwiać. Afryka rodzi twardzieli. Przez kilka dni, bóle trwały, ale gówniarz jak  nie chciał wyjść, tak nie chciał. Po czym? Przestało boleć. A dzieciak przestał się ruszać.

BORZE IGLASTY I JEŻUSIE KOLCZASTY, PŁÓD OBUMARŁ W JEJ MACICY- powinno być poprawną reakcją każdego posiadającego minimalną choć wiedzę biologiczną i dystans do religijnych wołaczy. Niestety, pamiętacie lokację? Mała wioska. Maroko. 1955. Na litość boską, w tamtym czasie chyba nawet McDonald jeszcze tam nie dotarł, co dopiero podstawowa edukacja. Z powodu jakiegoś szamańskiego mumbojumbo, pozostanie dziecka w matce zostało uznane za korzystny znak. „Bobo będzie Cię chronić z wnętrza Twego ciała”. Pomimo całej mojej przychylności dla religii, które nie próbują urżnąć mi głowy, czasami stoją „nieco” w sprzeczności z logiką. No trudno. Życie toczy się dalej.
Aż pewnego dnia bóle wracają. Bez widocznej przyczyny, szamani nieco zmądrzeli, znajduje się lekarz, uznaje że to pewnie jakiś guz, strzelmy ultrasonograf, coś tam siedzi, diabli wiedzą co, strzelmy radiografię, coś zwapniałego, może szef zakładu, hehe, strzelmy MRI…
Cholera.
Dzieciak ciągle tam jest
Haczyk? Mamy rok 2001.

Dzień dobry, czy mają państwo chwilę, by porozmawiać o naszym panie i zbawcy, węglanie wapnia?


MAMY 46 LAT PÓŹNIEJ, a ten dzieciak nie dość, że nie wyprowadził się jeszcze od rodziców, zalega w jamie brzusznej. Trudno wyimaginować sobie sytuację, w której synek aż tak się nie udaje. Chyba tylko zostanie Brony’m. Tfu.
Z dwojga złego wolałbym chyba lithopedion.


Bo tym właśnie jest nasz Aboutalib junior. Kamiennym dzieckiem, lithopedionem, płodem, który uległszy obumarciu wewnątrz organizmu, został pokryty solami wapnia, co jest jednym z organizmowych trików na odcięcie martwiczej, obcej tkanki od zdrowej, matczynej. Płód nie dotarł do macicy z jajnika, zatrzymał się w jajowodzie i jakimś cudem wydostał z niego do jamy brzucha nie wykrwawiając matki na śmierć. Gravitas ex terna, kochani, ciąża pozamaciczna. Skurczybyk zaradnie połączył ukrwienie łożyska z organami jamy brzusznej, dożył więc czasu swojego porodu.

„To czemu nie wyszedł”? Kpi sobie pani? Z jamy brzusznej? Gdyby była otwarta na środowisko zewnętrzne, uległaby wszystkim możliwym zakażeniom szybciej, niż zdołałaby pani powiedzieć „karbamoilotransferaza asparaginianowa”. Dlatego też zresztą, takie zakażenia trafiają się z taką częstotliwością jamie ustnej, górnym drogom oddechowym i pochwie. I nie, nie zapamiętałem niczego więcej z całej biochemii. Nie musicie pytać.

Warstwa soli wapnia nie jest wyjątkowo gruba. Ale z czasem dochodzą kolejne. Warstwa po warstwie. Kinder niespodzianka staje się w końcu litą kulą Kinder kamienia. Stwardniałą, płodokształtną figurką, z zarysem organów wewnętrznych. To powolny proces, prawdopodobnie trzeba kilku lat, żeby martwicza tkanka została całkowicie zastąpiona martwą chemią.
46?
Powinno wystarczyć. Gratuluję.
Zrobili sobie państwo golema.

To nie pojedynczy przypadek, jasna sprawa. Obecnie opisane jest ich około 300. Plus minus, bo opieramy się też na źródłach sprzed kilkuset lat. Ba, jednego znaleziono nawet przy okazji wykopalisk, ponoć z 1100 p.n.e.
 Osteographia, or, The anatomy of the bones : in fifty-six plates, William Cheselden, XVIII w.
Via 
http://ohsu-hca.blogspot.com/2015/06/history-of-medicine-collection.html

Nie zdarzają się, jasna sprawa, na każdym rogu. Mądra statystyka informuje, że o ile ciąża w jamie brzusznej zdarza się w około jednym na 11 tysięcy przypadków, szansa, że stanie się lithopedionem to kolejne półtora procencika. A i tu nie każdy jest kamiennym dzieckiem per se, kalcyfikacji może ulec chociażby same łożysko. Innymi słowy, właściwie na pewno nie spotkacie nigdy żadnego. Na wasze szczęście, bo wolałbym nie być tym, który będzie musiał zaprezentować podobny wykład przed niedoszłą matką.

Rekordzistka przeżyła 65 lat, nim usunięto jej lithopedion, inna miała potem trójkę zdrowych darmozjadów. Po raz kolejny mówimy o patologii, która wygląda dramatycznie, ale- jak widać- można z nią żyć. Najpierw z zębami w jądrze, teraz kilkukilogramowym głazem w brzuchu. Pozostawiam do refleksji każdemu pseudomężczyźnie, którego na otarte rureczkami kolana rzuca byle przeziębienie. Człowiek. To cholera brzmi dumnie. Co nas nie zabije, zrobi nas anegdotą do szkolenia studentów po wieki.

Do domów. Wykład skończony.

/Kapucyn

"Zwapniały płód, znany również jako Lithopedion. Ten wyjątkowo niecodzienny osobnik pozostał w jamie brzusznej matki przez 55 lat. W tym czasie, matka zaszła w pięć kolejnych ciąż, bez komplikacji i wychodząc z nich z dobrych zdrowiem. Była świadoma noszenia w sobie "kości" zmarłego dziecka. Osobnika odzyskano po śmierci. Zwróć uwagę na prawe przedramię i dłoń"

poniedziałek, 12 października 2015

Patologika: graviditas extrauterina- ciąża pozamaciczna, jako wstęp do rzeczy o wiele dziwaczniejszych

-Czołem klaso. Miło mi widzieć was ponownie. Jestem pewien, że ma to wiele wspólnego ze szczerym zainteresowaniem tematem, a nie zbliżającą się w zastraszającym tempie sesją. Możemy zaczynać? No to tak...
...
Ech, tak, tak, wybaczam pani spóźnienie, proszę siadać, tak, słyszę pani wymówki, choć nie daję im wiary, oczywiście, chora babcia. Ta sama co tydzień temu, czy znalazła sobie pani nową na Październik?. Dziś się upiecze, bo przyjmiemy zgodnie, że zgubiła się pani po drodze i stąd gładko przejdziemy do dzisiejszego tematu, czyli innych bytów, które mają tendencję do błądzenia po prostych ścieżkach:
Pijacy, filozofowie i zarodki. 

Ktoś na sali lubi dzieci? No, śmiało, nie wstydzić się. Nikt? Tak myślałem. Nikt nie lubi dzieci. Matka natura też za swoimi nie przepada. I nie zawsze ma ochotę czekać, aż dorosłe wyfruną z matczynego gniazda w poszukiwaniu pracy, marzeń i płci przeciwnej. Jest krwawą psychopatką i musi nauczyć je życia zanim zdążą go zaznać. Jeszcze w organizmie faktycznej, biologicznej matki.

Zarodek ma nieskomplikowane życie, nim dojdzie to trudnych, wielosylabowych słów, jak syncytiotrofoblast. Ma się dzielić, dzielić i dzielić jeszcze trochę. Tę mnogość czynności dokonuje w drodze między jajnikiem, a macicą, gdzie uwije sobie gniazdko w ścianie dna. Możecie myśleć o tym,  jako o długiej, wąskawej, jednokierunkowej rurze, ograniczonej szczelnie z wszech stron, gdzie nawet kilkokomórkowy szkrab nie ma prawa się zgubić. Bo tym w gruncie rzeczy jest jajowód. Jajowód ma jedno zadanie: przetransportować zarodek z jajnika do macicy. Zarodek ma jedno zadanie: Dać się przetransportować jajowodowi do macicy. Nic nie ma prawa się nie udać
http://cdn.themetapicture.com/media/funny-sign-wildfire-one-job.jpg

Jak wszędzie w fizjologii człowieka, musi być jakiś kruczek. Kruczki w tej kwestii to rzęski. Znajdują się na ścianach jajowodu, i są tycimi, wąziutkimi wypustkami, które popychają wszystko co wychodzi z jajników w stronę macicy. Dlatego też nie komentujemy damskich rzęs na pierwszej randce. Albo zdecydowanie to robimy, żyje się raz. Jeśli ściana jajowodu ulegnie uszkodzeniu, może zregenerować się szpetna, zbliznowacona i co gorsza płaska- bez rzęsek. Brak popychania- brak ruchu. Powodem może być też zablokowanie jajowodu. Nie całkowite, oczywiście - sperma jakoś musiała dotrzeć gdzie trzeba, a plemniki nie mają przesadnej siły przebicia. Tak, tak, mój drogi, widzę popłoch w Twych niewinnych oczach, to nie Twoje mocarne plemniki, tylko wredna dziewczyna z igłą sprawiły, że nie masz czasu uczyć się na zajęcia, bo ganiacie po sklepach w poszukiwaniu smoczków i wózeczków. Moje kondomlencje. Wolno się śmiać.
Co może spowodować takie uszkodzenie ściany jajowodu? Niestety, wiele rzeczy. Zakażenia, zapalenia, wkładki domaciczne i pokrewne sposoby antykoncepcji, silny podmuch wiatru, złe ustawienie planet, uszkodzenia mechaniczne wynikające z zabiegów na jajowodzie i okolicach... Skoro przy tym jesteśmy, postarajcie się uważać na to co piszecie na zaliczeniach. Jeśli znowu przeczytam, że bezpłodność powoduje ciążę pozamaciczną, uznam, że albo przepisujecie bezmyślnie z Wikipedii, albo wiara w niepokalane poczęcie pozostaje w was niezachwiana.
Co ciekawe uszkodzenia ściany jajowodu może powodować również palenie.

Słucham?

Zgadzam się, stanowczo zależy od techniki gaszenia.

No, ale w końcu się staje. Zarodek nie dociera do macicy. Utyka w bańce jajowodu. Myślicie sobie "no trudno, upiekło się tym razem, sprawimy drugi raz dwa". Hm... przyjmujecie sprzeczne założenia. Przed chwilą dowiedzieliście się, że zarodek nie jest w stanie podołać genitalnemu odpowiednikowi chodzenia i żucia gumy naraz. A teraz wymagacie niezwykłych zdolności obserwacji. "A niech to dunder świśnie i szatani wszelcy rozkradną" pomyśli według was taki zlepek identycznych komórek "Dyć to nie macica, komradzi. Zaiste, nie widzę alternatywy dla honorowego samobójstwa by odkupić naszą pomyłkę". Faktyczna reakcja jest o wiele bliższa kotom. Ma ktoś koty? Pani spóźnialska? No dobrze, taki kot, jeśli wciśnie się do kartonu trzy razy dla niego za małego, to co zrobi?
Dokładnie.
Będzie siedział.

Nasza metafora zarodka w jajowodzie 
źródło: http://i0.kym-cdn.com/entries/icons/original/000/009/266/funny-pictures-if-it-fits-i-sits.jpg


A teraz wyobraźcie sobie, że kot co chwila podwaja swoją objętość. W przestrzeni stanowczo nieprzystosowanej dla takiego mutagennego kota. I, co gorsza, implantuje się, czyli zagnieżdża w ścianie jajowodu, jak w macicy. Wreszcie dochodzimy do faktycznego tematu dzisiejszego gadania: kot zaczyna się rozwijać w płód! Pani spóźnialska! Czym Pani karmi tego pieprzonego kota?!

No, tu się zaczyna robić nieprzyjemnie. Dziewczyna robi sobie popularny test ciążowy i wszystkie potrzebne związki i stężenia potwierdzają jedno: dziecko w drodze. Macica dostała wiadomość, że zarodek się zbliża, endometrium czyni swoją magię, gruczoły działają pełną parą, ku uciesze męskiej widowni rosną piersi... I tylko jednego brakuje: faktycznego zarodka, który utknął gdzieś po drodze. Cudowna sprawa. Dziewczyna nosi sobie dzieciaczka tydzień, drugi, trzeci, miesiąc, miesiączki nie ma... Ba, może nawet zrobić USG, które swoim zwyczajem pokaże czarne plamy na szarych plamach i zero faktycznych informacji, jeśli badanie nie zostanie wykonane ze szczególnym zwróceniem uwagi na umiejscowienie ciąży. Zarodek ma to gdzieś. Rośnie, mnoży, rośnie, mnoży, rośnie...

Aż pewnego dnia wszystko pierdolnie.

Nie podnosić mi tu brwi, lepszego słowa w polskim języku zwyczajnie nie ma. ściany jajowodu nie mogą rozciągać się w nieskończoność. Możecie sami wywnioskować, co dzieje się dalej. Robi się smutno. Bardzo smutno. Oszczędzę szczegółów, ze względu na obecnych, u których nie doszło jeszcze do obligatoryjnej atrofii dobrego smaku i empatii. Jest dużo krwi. O wiele za dużo na jednego człowieka. Grunt, że matka przeżywa czasami, a płód (bo wtedy może być już płodem) praktycznie nigdy. Bo jak może przeżyć coś tak delikatnego, rozwijając się w środowisku zupełnie nieprzystosowanym do jego trwania?

-Praktycznie nigdy?

-Praktycznie nigdy, moi drodzy, a jak wiemy, różnica między teorią a praktyką jest taka, że w teorii jej nie ma, a w praktyce jest. Ale to, co się dzieje z płodem, który przeżyje przeciw wszystkim stawkom, jest już zupełnie inną historią. Do zobaczenia następnym razem.

/Kapucyn

czwartek, 2 kwietnia 2015

Patologika: Potworniak (Teratoma)

-Proszę o uwagę. Dzisiejszą lekcję zaczynamy od bardzo prostego pytania: Co to jest "nowotwór"? Pan w niebieskiej koszulce po lewej?
-Nowotwór, inaczej rak...
Gówno prawda, mój drogi, raki to tylko złośliwe nowotwory pochodzące od tkanek nabłonkowych, a w organizmie człowieka jest o wiele więcej zdrowych tkanek, na które może paść. Uroczo uśmiechnięta pani w czerwonym?
-Nowotwór to choroba...
Grupa chorób, droga pani, grupa chorób. Do tego piekielnie dziwacznych i problematycznych w diagnostyce. Dlatego też, słynne "lekarstwa na raka" nie mają wiele większego sensu jak pytania o lek na wirusy, albo panaceum rozwiązujące wszystkie problemy erekcyjne... Nowak, cieszę się, że wyjątkowo notujesz, ale rozpoczynanie tego teraz stawia Cię w wyjątkowo niekorzystnym świetle. Pan w wyjątkowo paskudnej kraciastej koszuli?
-Nowotwory, z łaciny neoplasma to grupa chorób, polegających na niekontrolowanej mitozie komórek tkanki i różnicowaniu owych w kierunku nietypowym dla danej tkanki...
-Poprawnie.

Teraz tłumacząc na ludzki:
Komórka nowotworowa się dzieli. Rośnie i się dzieli. A potem jej potomne dzielą się znowu. I znowu. Nie ma w tym nic niepoprawnego, to właśnie robią komórki. Ale nadchodzi moment, gdy organizm przesyła sygnał "dobra, wystarczy, jest was dość". A ona co? A ona nic. Ignorując mediator, jak tłuczenie miotłą w sufit, dzieli się dalej, niezmiennie ssąc życiodajne związki przeznaczone dla porządnych, płacących podatki i pełniących swoją rolę w społeczeństwie komórek.A potem się różnicuje.
"To nie tak źle", pomyślicie, kurczowo trzymając się metafory i widząc oczami wyobraźni, jak zbuntowany nastolatek przerywa na chwilę rytuał pieprzenia się z wszystkim co ruchome, wdziewa garnitur i wyrusza na miasto szukać pracy. Ano. To nie tak źle.

Gorzej, jeśli rozwija się w wytatuowanego w swastyki neonazistę w elyganckiej dzielnicy Paryża, lub wybornego uprzejmego finansistę pośrodku Afrykańskiej wsi. Albo co gorsza Bronxu.
Albo wyrasta mu trzecia ręka, w miejscu uszu ma stopy i wszystkie nadzieje na "coś z niego wyrośnie" można utopić w pobliskim jeziorze. Bo coś już wyrosło. Nowotwór różnicuje się w tkankę podobną, acz różną od tej z której pochodzi. W najlepszym więc wypadku kończymy ze stertą czegoś nieidentyfikowalnego pośrodku tarczycy pacjenta. Nie działa. Nie nacieka, nie próbuje nas aktywnie zamordować, tylko nie działa. W najlepszym przypadku.

Nowotwory nazywamy zależnie od tkanki z której pochodzą. Łatwa sprawa. Naczynia krwionośne? Naczyniak. Nabłonek gruczołowy? Gruczolak. Tkanka tłuszczowa- tłuszczak. Bagatela. Nazewnictwo zmienia się w niewielkim stopniu wraz ze złośliwością nowotworu, ale w końcu trzeba spojrzeć w lustro i niskim głosem zadać pytanie:

Co w takim razie musiał przeskrobać nowotwór, żeby być nazwanym Potworniakiem?

Zła fama nie przeszkadza potworniakowi kontynuować kariery w Hollywood
Potworniak jest nowotworem wywodzącym się z komórek germinalnych, czyli tak podstawowych jak tylko się da. Z nabłonka powstanie nabłonek, z chrząstki chrząstka, z mięśni mięsień. A z zarodka? Proszę pokazać na tej lalce, gdzie dotykały Pana komórki germinalne. Ano. Cały organizm. Każda. Tkanka. Rozwijając się jako guz jajnika lub jądra, różnicuje się w kierunku dojrzałych tkanek reszty organizmu.

Jak faktycznie wygląda...?
Hm...
Zdjęć tutaj nie pokażę, bo zamknięto by mnie za deprawowanie dziatwy. Oto linki. Wchodzicie na własną odpowiedzialność


Iiiii tak. To są zęby. To są zęby. Zęby. Wspominałem, że rozwija się najczęściej jako guz jajnika? To są zęby.

ZĘBY


Mhm. Guz na jajniku, lub jądrze może zawierać w sobie dojrzałe tkanki. Nerwową. Kostną. Chrzęstną, nabłonkową, gruczołową. Może zawierać w sobie kości. Zęby. Włosy i tkankę tłuszczową nawet bardzo często, ba, możliwa jest opcja, że cały guz będzie składał się z jednego typu wyspecjalizowanej i całkowicie rozwiniętej tkanki. Robbins "(...)Wole jajnikowe, które w całości zbudowane są z dojrzałej tkanki tarczycy, w rzeczywistości mogącej dawać objawy nadczynności tarczycy." Mhm. To nie tylko wygląda. TO DZIAŁA. TO ŻYJE.Gdyby dać mu dość czasu i miejsca do rozwoju, prędzej czy później guz może powiedzieć do Ciebie "mamo".

Żeby było zabawniej, potworniak może brzmieć i wyglądać (i działać i rozwijać się i...) strasznie, ale w sumie jest zwykle łagodny. Nie nacieka podłoża, nie daje przerzutów. W 90% jest niegroźny jak szczeniaczek labradora.
Teratoma jako boss w grze Binding of Isaac: Rebirth. Tak, są takie gry.


Chociaż, cholera jasna, gdyby szczeniaki labradora wyglądały tak jak niektóre potworniaki, wiele dwunastoletnich dziewczynek żyłoby w permanentnej traumie. Co nieźle się składa, bo to ich dotyczy problem. Jeśli dożyłaś dwudziestki, szansę na śmierć z teratomy możesz odpukać. Leczenie? Wyciąć dziada. Może dorzucić szczyptę chemioterapii, jeśli jest wyjątkowo oporny. A potem wyciąć znowu. Przeżywalność w ciągu pięciu lat? Gotowi na statystyki? Wasze sadystyczne instynkty budzą się, krwiożercze dusze nadstawiają uszu? 95%. Dziewięćdziesiąt pięć. Dziecięco, czyli w najgorszym przypadku.
Eeeech, Teratomo, stary, kłopot z Tobą leży w tym, że cała para idzie w gwizdek... Porównajmy z takim np. czerniakiem, który jest małą czarną plamką, a na pytanie "Ile mi zostało?" lekarz zaczyna odliczać od pięciu...

To by było na tyle. Wnioski:
Studentów leku fascynują rzeczy na widok których reszta zwraca śniadania.
Można przeżyć całe życie nie zauważywszy kolana w jajniku .
Jeśli wierzysz jeszcze w jakąkolwiek świętość ludzkiej formy i ciała mam dla Ciebie złe wieści.
Są rzeczy na niebie i ziemi, o których filozofowie są szczęśliwi nie śniąc.
Szpetota nie musi iść w parze z zabójczością.

Ale tę koszulę naprawdę bym zmienił, drogi Panie.

/Kapucyn



Źródła: klasycznie moje ukochana "Patologia, czyli słowo o chorobie" profesorów Stachury i Domagały (tak, mam crusha na podręcznik, i?), "Patologia Robbinsa", fenomenalna prezentacja (niedostępna niestety w sieci, o ile wiem) zakładu Patomorfologii PUM, dane statystyczne z całych otchłani internetu, za pośrednictwem polskiej i angielskiej Wikipedii

P.S. Jak widać pobawiłem się dziś stylem pisania. Podoba się? Chcecie więcej? Dajcie znać ;)

sobota, 21 lutego 2015

Jaki kraj, taka zbrodnia

Dziś w klimatach kryminalnych, bo zbliża się kolejne kolo, i będzie zbrodni, a zbrodni...
Nic się nie wydarzyło, proszę się rozejść, wracać do nauki...

sobota, 14 lutego 2015

Co ma serce do wiatraka?

14 lutego. Międzynarodowy dzień epileptyków, wspominania starych błędów, opróżniania portfeli i silnych niezależnych kobiet spamujących fb fotografiami butelek wódki i stwierdzeniami, że "im wcale nie zależy". Znowu. Uwielbiam to

Miłości, jak powszechnie wiadomo, jest jak tych mrówków, ale zbiorowy symbol uparcie pozostaje jeden:
Pompa zalewowo tłocząca.
Cholera, to nie brzmi, próbuję jeszcze raz
Panie i Panowie: Worek mięśniowy
...
Eeeeech, ok, ladies&gentlemen: Serce
Tylko, cholera jasna, czemu?


Serce jako symbol uczuć to dość dziwna sprawa. Symbolikę wielu rzeczy można drążyć, aż dotrze się do oryginalnego twórcy- ot, Adam Mickiewicz spojrzał kiedyś na niebieską zasłonę i uznał że to będzie smutek. Tyle. Ale im głębiej wchodzimy w historię naszej ulubionej pompy jako symbolu świadomości czy uczuć, tym bardziej dna nie ma. Hebrajska Biblia, Egipska mitologia, chińska gramatyka, sanskryt, greccy filozofowie; wszystkie (niezależnie, jak się wydaje) używają serca jako takiego właśnie symbolu, przypuszczalnie dlatego, że mąż raniony poważnie w serce, lub go pozbawiony ginął w trybie natychmiastowym.
Kobieta jak wiemy, bez tego organu radzi sobie wcale dosko... Cholera. Tu mnie macie. Ten symbolizm jest już zbyt głęboko zakorzeniony, bym był w stanie ot tak oderwać się odeń, nawet na czas trwania jednego wpisu.
Bo i czym go zastąpić? Mózgiem? Dopiero by mi się oberwało od Oficjalnej Feministycznej Bojówki im. Kochanicy Szatana. Pójść za Galenem i za pochodzenie pasji uznać wątrobę? Meh. Ta już ma i tak za wiele roboty.

Poza tym, nie oszukujmy się, "złamała mi mózg" brzmi zwyczajnie głupio.


Co równie istotne, co z sercem ma wspólnego "<3"? Serduszko, jakie wszyscy znamy, kardioida,  "(x^2+y^2-1)^3=x^2y^3"?
Poważnie. "By przekazać, że wywołujesz wydzielanie hormonów w moich nadnerczach, ofiarowuję tobie symbol serca, który bardziej przypomina pośladki". Na liście skutecznych podrywów pewnie gdzieś koło "Hej mała, to Twój kasztan?"
Historię ma nieco współcześniejszą (tak, to jest słowo), i nieco bardziej standardową, niż jego realistyczny odpowiednik: Niejaki Francesco Banberino ok. 1320 uznaje "tak przedstawię serce". I tak przedstawia serce. Nieskażonym niczym, monokolorowy czerwony świstek to już wiek XV na kartach do gry.
Serducho na strzale Erosa/Amora to swoją drogą wynalazek barokowy, mitologie nie wspominają w co mały gnojek ustrzeliwał swe ofiary, strzała w serce jako symbol zakochania to już pomysł chrześcijan (którzy zresztą umiłowali sobie tzw. Sacredheart jako symbol męki Chrystusa. Spróbujcie mi wmówić, że to Thor zapewnia swoim wyznawcom najzajebistsze symbole)
W historii i kulturze tkwimy już po pachy, a jeszcze parę fajnych patologii się znajdzie, więc krótko w temacie...
XIXw.- Początek stosowania symbolu serca na kartkach z okazji 14lutego
1977- pierwszy projekt I<3NY uznany za pierwsze użycie serducha jako bezpośredniego zastąpienia słowa "love"
1986- pierwsze użycie serduszka dla oznaczenia symbolu "życia" postaci w grze- oryginalna "Legend of Zelda". Super, nie? Tylko dla mnie? Poważnie?


Żartujecie, naprawdę tylko mnie to jara?


Ale tak serio?

Dobra, dobra, część z was już pewnie od kilku akapitów sprawdza nerwowo, czy post chytrze nie przekierowuje na jakąś Frondę, czy inny tygodnik Niedzielny (A Zelda ze swym blondwłosym przykurczem-wybawcą nie trafili do kotła przypadkiem), kończymy więc stricte medycznie: Patologicznie.

I nie, nie w ten sposób, o sercu; chcecie o patologicznej miłości, wybierzcie się do kina, grają tam coś dla was z pięćdziesiąt razy na dobę, we wszystkich odcieniach

1. Zespół takotsubo a.k.a. Syndrom złamanego serca. Widzę jak wychylacie na krześle rządni kolorowych opisów pękających ścian i szalonych piknięć EKG ale... ech. Nic faktycznie nie pęka. Dużo niewydolności, sporo trzepotania, śmiertelność niewielka. Czyni to chorobę smutną, ale nie przesadnie interesującą.
Poza drobnym szczegółem, który nie jest ani drobny, ani nie jest szczegółem per se: kliniczna nazwa to kardiomiopatia (czyli generalne spieprzenie mięśnia sercowego) STRESOGENNA. Tak, tak, zaburzenia związane z zespołem takotsubo są silnie powiązane z pozostawaniem pod wpływem silnego stresu.
Istnieje więc prawdopodobieństwo, że ktoś może faktycznie, fizjologicznie złamać wam serce! I możecie mu to wypominać! Mając notkę od lekarza! How awsome is that?! Tzn. po tym jak wyjdziecie ze szpitala. A dwa-trzy tygodnie winniście poleżeć...

2. Zespół WPW. Gdyby jakiś mój znajomy, dowiedziawszy się na jakich jestem studiach, zapytał kiedyś "hej stary, jaka jest Twoja ulubiona patologia?", mógłbym kwadransami rozwodzić się nad pięknem WPW. Niestety, musi ono ustąpić klasycznemu "O spoko, słuchaj, coś mi tu wyskoczyło, a ty na drugim roku pewnie już dawno wiesz jak to wyleczyć", a ja zaleczam kompleksy rozpisując się w temacie w poście, który 9/10 czytających wyłączy dotarłszy do pompy zalewowo tłoczącej. Ech. Pozwólcie mi zacząć jeszcze raz

2' Zespół WPW, czyli Zespół Wolffa-Parkinsona-White'a- polega na powstaniu dodatkowego węzła przekazującego impulsy między przedsionkami a komorami (pęczek Kenta). Skurczybyk może być tak skuteczny, że zastępuje węzeł przedsionkowo- komorowy i pęczek Hissa w ich funkcji [jeśli nie studiujesz medycyny, albo nie przerobiłeś/łaś jeszcze serca: Na układ bodźco-przewodzący serca składają się węzeł zatokowo-przedsionkowy, węzeł przedsionkowo komorowy i pęczek przedsionkowo komorowy a.k.a. Hissa, umiejscowione w ścianie serca [&połączenia między nimi]- to co musisz wiedzieć to fakt, że to takie magiczne cosie, których zadaniem jest pobudzić przedsionki do skurczu, a następnie w odpowiednim odstępie czasu przekazać tę informację i wywołać skurcz komór]. Efekt? Przedwczesny skurcz komór, nim przedsionki wprowadzą do nich całą krew->zaburzenie rytmu serca-> cała masa problemów, przerostów i arytmii. Meh. Co w  nim więc takiego, że na sam widok skrótu oczy świecą mi się, jak edynburskiemu studentowi na widok Żubrówki? Nazwa. Zespół WPW zwany jest również zespołem przedwczesnego skurczu komór, lub Zespołem preekscytacji serca.
;_;
Po prostu piękne
Tak bardzo

Wszystkim utożsamiającym się z moimi umiłowanymi patologiami życzę samych udanych Walentynek do końca wszechświata. Po czym poznać udane Walentynki? Cóż, zapewne bo braku czasu na spędzenie trzech godzin nad waszą rozrywką ;)

Ech
/Kapucyn

P.S. W poście wykorzystałem przede wszystkim wiadomości z polskiej i angielskiej wikipedii. Wiadomości o patologiach pochodzą z Anatomii Bochenka. Trochę od siebie dodało też Choroby Rzadkie. Reszta to moja generalna fantazja i wiedza ze źródeł bliżej nieokreślonych

P.P.S. Po tym tekście zostało mi kilka dziwnych pomysłów, będę się nimi dzielił przez facebookową mezenchymę, gdzie generalnie ruch jest większy niż na blogspocie ;)


sobota, 10 stycznia 2015

Faza akceptacji wcześnie nas w tym roku zaszczyciła

Jak wszyscy wiemy, nauka do egzaminu lub kolokwium przebiega w czterech fazach: "E, jeszcze mnóstwo czasu", "Czas się uczyć", "BOŻE NIE DAM RADY, ZA DUŻO MATERIAŁU ZA MAŁO CZASU CZEMU CI LUDZIE SĄ TAK PODLI????!!!", i "E, i tak już nie zdążę się nauczyć"
My, na medycynie, mamy tę przewagę, że fazy drugą i trzecią łatwo przegapić (półtora tygodnia-spoko, żaden problem, tydzień- r.i.p.). Skoro więc i tak już wiemy, że nie zaliczymy, z takim wyprzedzeniem, równie dobrze można się wybrać na obowiązkowe, odstresowujące... ;)

No. Robota wykonana, znajomi przekonani, że studenci medu nic tylko piją i się lenią, można wracać do fizjo

sobota, 3 stycznia 2015

Źle się dzieje w krainie baśni

Znamy historię, prawda? Małolata grzecznie się bawiła, aż zajrzała nie w te drzwi co trzeba, normy BHP niezachowane, przestarzałe i potencjalnie niebezpieczne dla użytkowników i otoczenia mechanizmy były przechowywane bez odpowiednich zabezpieczeń...
I bum.
 A wrzecionka mięśniowe (mięśniowo-nerwowe, duh) to takie fajne receptory zbudowane z miocytów gładkich ;)

piątek, 2 stycznia 2015

Zadzieranie nosa

Ciała jamiste to układ zatok wypełniających się krwią. Nie będę się zagłębiał w szczegóły, ale generalnie ich celem istnienia jest-poprzez wspomniane wypełnienie cieplutką krwią- podniesienie temperatury i zwiększenie narządu w celach oczywistych. Występują zaledwie w kilku kluczowych miejscach ciała człowieka: penisie, łechtaczce, błonie śluzowej nosa. Nosa?!

(tu wstaw dowolny z miliarda żartów przyrównujących penisa do nosa. Znam je wszystkie. Kto będzie mnie w stanie zaskoczyć wygrywa 10 punktów internetu. I tak, "mieć wszystko w nosie", "obnosić się", "pchać nosa w nie swoje sprawy" odpadają na starcie)

Z dniem dzisiejszym Mezenchyma zmniejsza częstotliwość update'ów do jednego tygodniowo :/ Ostatnio odkryłem, że wykonanie dwóch rysunków w zawalonym tygodniu zmusza mnie do wymuszania żartów i bazgrolenia na pół gwizdka. A to zwyczajnie ssie. Do tego nadeszła zima, podczas której moja produktywność sięga wartości ujemnych, a zastępowana jest kilogramami gorączek i cierpień. Zdecydowałem więc dominację jakości nad ilością. Rysunki we wtorki wciąż mogą się pojawiać, ale będą raczej bonusem (BGC) niż gwarantowanym contentem. Przepraszam za niedogodności i mam nadzieję że mimo to będzie trzymać się wraz ze mną w tych ciężkich czasach (jak ja NIE CIERPIĘ zimy)

czwartek, 1 stycznia 2015

Annus mortus est...

...habenus novum Annum, duh.

Generalnie za jedyną poważną konsekwencję nastania nowego roku zazwyczaj uznaję konieczność wymiany kalendarza (Tym razem wręcz jej oczekiwałem), ale wiem, że wielu faktycznie znajduje w niej motywację o obrócenia swojego życia o 360. Zarówno ambitnym, jak i tożsamym ze mną nieuleczalnym leniom życzę serdecznie Lepszego Roku Niż Poprzedni. Ze wszystkimi konsekwencjami typu szczęście, forma i miłość w zestawie. Coś Kiedyś Komuś musi się udać, czyż nie?

Ani ja nie jestem w dość dobrej formie, by się rozpisywać o osobowości mnogiej, ani wy by o niej czytać, jak mniemam ;)
(A cholera, szkoda, bo temat-rzeka... Może innym razem...[dam znać jeśli zdecyduję się spiąć to i owo i cokolwiek tu napisać])
Na razie podrzucam tylko fragmencik z artykułu o zaburzeniu dysocjacyjnym świadomości z wikipedii:
"Nie tylko wzorce zachowań różnych osobowości są zazwyczaj odmienne, każda osobowość ma odrębną tożsamość, wspomnienia, zdarza się, że nawet płeć, iloraz inteligencji, ciśnienie krwi, ostrość wzroku, preferencje seksualne, czy alergie"
o_o


Szczęśliwego Nowego z jednolitymi alergiami, kochani!