sobota, 13 lutego 2016

5 powodów, by nie podrywać na chloroform

Znowu czternasty Lutego. Cholera. Przysiągłbym, że mieliśmy już jakiś, najdalej rok temu. No ale dobra, tradycja jest, święto jest, puby podnoszą ceny, a do kin i restauracji nawet nie warto dzwonić. Zabukowane na trzydzieści lat do przodu. Jasna sprawa: generalna idea Walentynek jest słuszna. Każda okazja jest dobra, żeby wszamać trochę czekolady i zapić nieco lepszym piwem, niż zazwyczaj. Niestety, w końcu trzeba odnieść się do oczywistego problemu. Otóż w ten konkretny dzień wypada mieć kogoś po drugiej stronie stolika.

Jeśli jednak jesteście zaradnymi i zdolnymi ludźmi, szybko znajdziecie luki w definicji, nie wymagającej mianowicie, by druga osoba była całkowicie przytomna. Wykluczyłoby to przecież powszechnie uwielbiane spotkania przy alkoholu i yyy… sałacie. Jeśli naoglądaliście się seriali szpiegowskich, równie chybko przygotujecie sobie chusteczkę do nasączania i odpowiedni specyfik. Alternatywnie, jeśli naoglądaliście się komedii romantycznych. Horrorów. Kryminałów. Komedii kryminalnych. Poważnie, toto jest wszędzie. Ktoś zrobił nawet listę. Dzięki wpływom kultury popularnej, wasz wybór padnie zapewne na trichlorometan, powszechnie zwany chloroformem.


I to o nim właśnie będzie dzisiaj mowa. Bo nie o miłości przecież. Jesteśmy tu w końcu poważnymi ludźmi. Oryginalnie miało być o historii jego odkrycia i najzajebistszym samobójstwie w historii, ale św Walenty nie lubi być ignorowany. Także to będzie innym razem, jeśli zechcecie (pozwalam dać znać, czy zechcecie)

Prawnie zobowiązany jestem wam uświadomić, że uśpienie wybranki/wybranka serca i narządów  pokrewnych nie jest mile widziane przez państwo. Po przyjacielsku: przez wspomnianych wybranków też nie. Co jednak o wiele gorsze, po fakcie, odwiedzi was w więzieniu każdy znajomy anestezjolog i chemik, by bezczelnie wyśmiać nieudolność waszych zalotów. 

Po pierwsze, chociaż chloroform jest cholernie skuteczny, nawet głęboki do granic wdech nie doprowadzi dorosłego człowieka do nieprzytomności. Jeśli zaś jesteście w stanie przekonać kogoś, żeby wdychał podejrzaną szmatkę przez kilka minut, prawdopodobnie poderwalibyście go i bez chloroformu. A potem i tak udławi się własnym językiem, co w dziesięciostopniowej skali sukcesu randki leży zaledwie na dwójce, pomiędzy „wybranka spaliła Twój dom i oskórowała koty”, a „poprosiła o zaznajomienie z Twoim najlepszym przyjacielem”. Jeśli poćwiczycie wcześniej i doprowadzicie do udławienia się waszym językiem, skaczecie na skali do piątki, co nie jest już takie złe.

Po drugie, niepotrzebnie próbowaliście się kryć po możliwie odległych od domu aptekach, bo synteza chloroformu na własny użytek nie jest przesadnie skomplikowana. Każdy znajomy chemik odpaliłby wam trochę za dwa piwa. Strukturę cząsteczkową tez ma elegancką, bo to tylko metan, który zamiast trzech atomów wodoru ma chlory. Byle licealista by wam to rozrysował.


Jest doskonały

Po trzecie, stosowanie chloroformu w anestezji traciło na popularności już pod koniec XVIII wieku, kosztem lepszych środków. Innymi słowy dostanie się wam za bycie staromodnym, a to zawsze nieprzyjemna rzecz, gdy próbuje się w nieco awangardowszy sposób nadążać za trendami. Znowu poczujecie się więc, jak wyrzutki z gimnazjum, które kryją się po kątach ze swoim chloroformem, gdy bogate dzieci obnoszą się nowoczesnymi anestetykami z kolekcji Armaniego, czy innej Pumby. Będziecie wiec zobligowani, by zapuścić obrzydliwą grzywkę, nosić glany, założyć chujorockowy zespół i przywrócić „tato, ty nie rozumiesz” do swoich najczęściej używanych wyrażeń. A chyba wszyscy zgodnie wolimy, by ten fragment naszych młodości pozostał martwy. I zakopany gdzieś głęboko.
Preferowalnie za murowaną ścianą.
I to, cholera, grubą.

Po czwarte wreszcie, powszechnie uznaje się za wskazane, by mężczyzna zaproszony na randkę miał funkcjonujące serce. Kobiety jak wiadomo, tego organu nie posiadają, co nieco ułatwia sprawę mojej płci i lesbijkom, które i tak mają z górki. Chloroform, mianowicie, robi na dłuższą metę dość nieprzyjemne rzeczy z sercem, od arytmii do całkowitego zatrzymania. W 1870 przeprowadzono badania na 80 000 poddanych zabiegom pod anestezją, i ryzyko poważnych powikłań, lub zgonu po znieczuleniu chloroformem wyniosło ok. jeden do trzech tysięcy, w porównaniu z powszechnym wtedy eterem siarczkowym, który miał prawie dziesięciokrotnie mniejszą śmiertelność, choć kosztem nieco obniżonej skuteczności.
Oczywiście, możecie wzruszyć ramionami i stwierdzić, że procentowa szansa na „mission critical failure” jest sporo poniżej marginesu błędu statystycznego i na pewno wam się nie zdarzy. To jednak świadczyłoby, że wierzycie, że macie szczęście w miłości, a wtedy nie czailibyście się z wilgotną szmatką w zaułku po zmroku. Pewnie nie czytalibyście tego tekstu w przeddzień Walentynek, ale co ja tam wiem.
Dodatkowo, jeśli wiadomości z pierwszej pomocy też wynieśliście z Amerykańskiej telewizji, przy resustytacji zastosujecie proporcję dwóch minut usta usta do trzech uciśnięć klatki piersiowej. Albo w ogóle wytrzaśniecie skądś defibrylator i potraktujecie nim asystolię.  A wtedy, obiecuję, znajdę was i zabiję, kurwa, śmiechem.


Ten gif nie ma nic wspólnego z chloroformem i zupełnie mnie to nie obchodzi.


Po piąte… W sumie, tak tbh nie wiem, czy to faktyczne przeciwwskazanie. Jeśli zaplanowaliście swoje Walentynki z godnym podziwu wyprzedzeniem, chloroform mógł się w międzyczasie utlenić po wpływem światła. W efekcie powstałby Fosgen, wykorzystany jako broń chemiczna podczas pierwszej Wojny Światowej, którego ofiary szacuje się na około 85 tysięcy. Z jednej strony, śmierć wybranka/ki jest tutaj praktycznie pewna. Z drugiej strony, jeśli którekolwiek z was da mi dowody, że skutecznie poderwało na gaz bojowy, ma u mnie piwo. Gwarantowane. Ba, sam mogę na was polecieć.
Czyli jednak przeciwwskazanie, damn it.

Trzymajcie się ciepło, za co chcecie.
/Kapucyn