EDIT: to nie jest typowy post, którego się można spodziewać po OSM, bardziej eksperyment. Jeżeli nie przypada Ci do gustu, dalej wciąż możesz, drogi czytelniku, znaleźć rzeczy, które wpasują się bardziej w Twoje gusta.
-Ty dziwko!
Krzyki roznoszą
się po całym mieszkaniu i- przez otwarte okno- uciekają na ulicę.
-Ty szmato! Jak
mogłaś?! Jak mogłaś mi to zrobić?! Ufałem Ci!
Przechodnie na
chodnikach kiwają ponuro głowami. Ten jeden raz sąsiedzi nie
dzwonią na policję, by narzekać na hałas. Dobrze wiedzą, w życiu
kiedyś trzeba po prostu krzyknąć. I ten jeden raz wolno każdemu.
Jedno, naturalne, wrodzone prawo, którego nikt nigdy człowieka nie
pozbawi. Prawo do wrzasku
-Miałaś być tą
jedyną! Tą słuszną, tą prawdziwą, tą, kurwa mać!- tym razem
przez okno lecą rzeczy. Z drugiego piętra, nikogo więc nie zabiją,
ale na to piesi patrzą już z drobną irytacją. Mamrocą pod nosem,
klucząc między rozbitymi kubkami, ubraniami, pojedynczym zeszytem,
zabazgrolonym notatkami, nieczytelnymi, a jednak tak oczywistymi, dla
każdego znającego kontekst. A kontekst, z krzyków, wywnioskowała
już cała ulica.
-Myślałem…
wierzyłem- słowa cichną powoli, schodzą do przerywanego szlochem
szeptu- Jedyna. Prawdziwa. Słuszna. Stała…
Przez okno
wylatuje ostatni przedmiot. Książka. Stara, pozakreślana, z
okładką trzymającą się jedynie na słowo honoru. Przechodzący
staruszek schyla się, podnosi ją i uśmiecha się pod nosem. Każdy
musi kiedyś przez to przejść. Błogosławieni za głupi, by
zrozumieć.
Nic nie przerywa
już ciszy wieczoru, gdy chowa książkę za pazuchę i odchodzi w
kierunku słońca. Bystry obserwator mógłby dostrzec jej tytuł,
ale nic by mu nie powiedział. Bo ta książka nie jest specjalna.
Nie jest jedyna w swoim rodzaju, nie jest oryginalna
Ot.
Podręcznik od
fizyki, taki sam jak każdy
*
-Fizyka jaką
znamy, może być całkowicie fałszywa.
Do dialogu
potrzebne są dwie osoby. Nie jest to więc fragment dialogu. Do
monologu maksimum wynosi jedną. Nie jest więc to monolog, bo
jakkolwiek odbicie w lustrze jest człowieka zaledwie niewielkim
ułamkiem, nie wypada go pomijać. Czym stalibyśmy się, gdybyśmy
zaczęli uznawać byty, których nie umiemy pojąć, za błędy
statystyczne? Ludzkością? Odrażająca myśl, hm?
-Dorastamy,
wierząc, że nad wszystkim co robimy, czuwa ta Wielka Niezmienna.
Nauka. Święte Fizyka, Matma, Chemia, wyjaśniające wszystko po
kolei i nie gubiące się nigdy. Albowiem idą prostą drogą, od
archaicznych czasów ludzkiej ciemnoty, aż ku świetlanej
przyszłości, Wielkiej Teorii Wszystkiego- głos osiąga próg
pompatyczności i przekracza go bez wysiłku- Rzędy geniuszy
przekazują sobie pałeczkę, trwając w swych przekonaniach przez
stulecia, nigdy nie błądząc, błyskawicznie ucinając suche
gałęzie martwych teorii. A potem wszystko sypie się, bo ktoś
postanowił inaczej ugotować makaron.
-Kurwa, co?
-Hm?
-Po wszystkich
tych dramatach spodziewałem się przełomu na skalę Szczecińskiego
projektu Manhattan. A ty sugerujesz, że jabłko z drzewa uniesie
się, zamiast spaść, bo Ravioli było za słone?
-Grawitacja?
Piękny przykład, doskonały. Ale to za chwilkę, za momencik,
zróbmy estetyczny, logiczny wywód, czemu nie?
-Bo zacząłeś od
makaronu. Żaden logiczny wywód nie zaczyna się od makaronu.
-Bądźmy więc
pionierami. Stwórzmy Nową Fizykę, wychodząc od makaronu. Światła!
Kamera! Brzytwa!
-Brzytwa.
-Ockhama. Nasze
przecudowne narzędzie, nasz wyzwoliciel i więzienie. Sztuczka,
dzięki której poznajemy świat i główna przyczyna, dla której
wszystko co o nim wiemy może być fałszywe. Termin jest Ci znany?
-Jest znany
większości gówniarzy w tym przedszkolu na rogu. Na litość boską,
trzy czwarte cywilizacji oparliśmy na tym jednym, banalnym
konstrukcie. Mniej pierdolenia, do rzeczy.
A jednak.
Popierdolmy chwilę. Warto wstrzymać się chwilę i pomyśleć o
cudzie, jakim jest brzytwa Ockhama. Wyobraź sobie w tej chwili, że
zasypiasz nad notatkami, próbując w jedną noc nadrobić semestr
picia w pubach. Głowa opada, powieki zamykają się, światło
pozostaje zapalone. Budzisz się rano i-cóż to?- lampa zgasła.
Przez głowę w ułamki sekund przepływa kilka potencjalnych
scenariuszy.
Troskliwa mama
zajrzała do pokoju i zobaczywszy śpiące dziecię zgasiła światło
i przykryła kocykiem.
Współlokator
zrobił to samo, bo troskliwe matki pzoostały jedynie wspomnieniem.
Żarówka się
przepaliła, ile to miesięcy minęło od ostatniej zmiany?
Prąd padł w
okolicy, cholera.
W Twoim mieszkaniu
żyje tajemniczy niewidzialny gasiciel świateł
Krasnoludki z Alfa
Centauri przedostały się do pokoju w chwilowym zaburzeniu
czasoprzestrzeni, w chaotycznej ucieczce przez Pożeraczem Mgławic
zahaczając o przełącznik.
Tylko tak naprawdę
nawet tego nie pomyślisz. Mózg zrobi swoje, stosując procedurę
znaną od lat. Przyjmij najprawdopodobniejsze, najprostsze. Mamusia
wyłączyła. Późniejsze dowody poświadczą, nie ma kłopotu. Ale
dziesiątki potencjalnych scenariuszy przepadną, odrzucone w niebyt,
nim zaistniały naprawdę. I bardzo dobrze, na co one komu,
dziwaczne, nieprawdopodobne.
Docierasz do
problemu
Jeśli to mama
zajrzała i zgasiła światło, pomyślisz, że mama zajrzała i
zgasiła światło.
Jeśli to
krasnoludki z Alfa Centauri przedostały się do pokoju w chwilowym
zaburzeniu czasoprzestrzeni, w chaotycznej ucieczce przez Pożeraczem
Mgławic zahaczając o przełącznik, pomyślisz, że mama zajrzała
i zgasiła światło.
Najprostsze
rozwiązanie nie musi być prawdziwe. Jest, w 99,9% przypadków. Ale
lekarz mówiący „ten rak zabija tylko pięć procent pacjentów”
nie uspokaja. Bo pięć procent musi kiedyś się zdarzyć. Zero koma
jeden też. Brzytwa Ockhama, drastycznie ułatwiając nasz codzienny
byt i stanowiąc podstawę opisu otaczającego świata, równie
drastycznie ogranicza horyzont potencjalnych rzeczywistości, w jakie
jesteśmy w stanie uwierzyć. Nie masz gwarancji, że nie odrzuciłeś
właśnie prawdziwego tłumaczenia, może nigdy nie dowiesz się
naprawdę. Jest…
-Zamilkłeś.
-Ta, myślałem,
jakbym przedstawił brzytwę atrakcyjnej dziewczynie w pubie,
uważającej fizykę za seksowną.
-Przedstaw jej nóż
i będzie Twoja.
-Mocne.
-Dobre?
-Dobre.
*
-Nie mnóż bytów
ponad potrzebę-głos znowu wyrywa z namysłu
-Co?
-Brzytwa Ockhama w
najschludniejszej definicji. To co z nią? Nie skończyłeś myśli.
-Taa, byty…
Dopasowujesz pomysły do bytów, które masz pod ręką…
-Gdybym
dopasowywał od bytów…
-Żart do dupy.
Tworząc teorie, stosujesz tylko te dane, do których masz dostęp.
Te byty, jeśli wolisz. Nie przyjmiesz, że to krasnoludki wywaliły
te ciuchy na ulicę, bo masz mnie pod ręką, a krasnoludków w życiu
nie widziałeś na oczy…
-I dlatego, że
krasnoludki zdecydowanie rzuciłyby mocniej. Nie ćwiczysz ostatnio,
co?
Mózg przeskakuje
na inne tory. Tak, krasnoludki gaszące światła i wyrzucające
rzeczy zostawiłyby inne dowody, empirycznie udowadniając
rzeczywiste zajście…
-Chyba, że dowody
są dokładnie identyczne przy człowieku i krasnoludkach. Gdyby
krasnoludki zacierały ślady. Albo, jeszcze dziwniej, chodziły za
nimi antykrasnoludki, które odwracałyby wszystko, co krasnoludki
robią…
-Wraz z
przyniesieniem rzeczy z powrotem do mieszkania? Efektywny podział
pracy. I na to idą pieniądze z naszych podatków?
-To. Totototo.
Spójrz. Dwie sytuacje. Pierwsza. Wyrzuciłem rzeczy przez okno.
Druga. Krasnoludki wyrzuciły rzeczy, antykrasnoludki przyniosły je
z powrotem, a potem ja je wyrzuciłem. Różnica?
Odpowiada
obojętnym wzruszeniem ramion
-Żadna.
-Gigantyczna.
Efekt końcowy, tak, jest dokładnie ten sam, ale proces! Proces jest
drastycznie inny! I to jest…
-Bez znaczenia?
Cel uświęca środki, liczy się efekt, te rzeczy?- ale już przy
tych słowach głowa jest nieco podniesiona, lewy kąt ust
asymetrycznie zadarty, w oczach pogrywają iskry. Niezauważalnie dla
kogokolwiek, nie znającego te twarzy jak swojej własnej. Jak
szczeniak węszący nową zabawkę.
-Jeszcze tak. I
zawsze tak. Aż po wieki wieków. Chyba, że…
-Pewnego dnia,
jeden antykrasnoludek spóźni się do roboty.
Wymiana
szaleńczych uśmiechów świadczy, że dwa umysły właśnie zaczęły
jechać po wspólnych torach.
Błyski w oczach
świadczą, że tory te prowadzą ku czemuś wielkiemu. Zapewne nie
dobremu, zapewne nie praktycznemu. Zapewne nigdy nieużytecznemu
kiedykolwiek komukolwiek. W najlepszym wypadku. Ale wielkiemu. I są
takie dni, kiedy właśnie tylko to się liczy.
Zeszyty na ulicy
świadczą, że krasnoludki swoją robotę wykonują doskonale
*
-Kurwa mać- jaki
to piękny wstęp do rozmowy. Zdradza tyle informacji. Druga osoba ma
zagwozdkę, ma problem, ma kłopot. Nie daje rady, bo gdyby dawała
sobie sama, milczałaby, albo kurwa byłaby zapewne szepnięciem,
zgubionym w otchłani pokoju. To bardzo dobrze, że ma kłopot.
Kłopotów nie mają barany w rzeźni. Kłopotów nie mają ameby na
dnie praoceanu. Myślący umysł rozpoznasz po świadomości, że coś
zawsze jest nie tak, kawałek puzzla nie daje się wpasować do
Wielkiej Układanki Bytu. Tym razem nie tak są krasnoludki.
-Wyrażaj się
przy dzieciach
-Dzieciach?
-W każdym z nas
jest dziecko. Tylko nie mów proboszczowi.
Zgodny krzywy
uśmiech pod nosem. Inicjacja dokonana, można wrócić do tematu
-Odnieś
krasnoludki do matmy. Do fizyki wreszcie. Mam tu czubek czegoś
zajebistego, ale jeszcze nie wiem, czy coś z tego wyjdzie. Bez żartu
o masturbacji, poproszę bardzo.
-Spoko. To co,
grawitacja? Przyspieszenie Ziemskie? Dziewięć, koma osiem, koma
chujjedenwieco? Przyspieszenie jako takie, weźmy ten banalny wzór,
zignorujmy delty, różniczki, funkcje i wektory, jesteśmy leniwi, a równe v
podzielonemu na t, prędkość przez czas daje przyspieszenie, tak?
-Ta.
-A gdzie makaron?
-Wybacz, powtarzam
się czasami, mea culpa maxima, ale kurwa, co?
-Gdzie w tym
równaniu uwzględniony jest optymalny czas gotowania makaronu al
dente?
-…Nie jest
-Właśnie. Czemu?
-Bo nie ma nic
wspólnego z przyspieszeniem, przecież to bez znaczenia. Sugerujesz
czynnik niezależny zmieniający równanie, abstrakcję kompletną.
Wynik różny, bo gdzieś, ktoś…
-Różny?
Głośne
westchnięcie. Szum skłębionych myśli, desperacko usiłujących
znaleźć ucieczkę przez niedostosowane usta, język stworzony, by
małpa wyjaśniła małpie, gdzie jest owoc. Zaszliśmy tak daleko,
że staliśmy się za mądrzy dla siebie samych. Albo i za głupi,
zależy z której strony patrzeć. Można chwilowo z dwóch. Jedna
prezentuje entuzjastyczną, ledwie hamującą uśmiech twarz, druga,
zmęczoną i wykrzywioną w grymasie niecierpliwości. Entuzjazm
wypalony błyskawicznie, jak zostawiona na wietrze świeczka. Grymas
przerywa kolejny akt pracy mięśni wyrazowych, kolejna manipulacja
powietrzem z głośni, by wyrażało nasze myśli za nas.
-Różny. Dodałeś
pieprzony makaron do równania o przyspieszeniu, oczywiście, że
wynik będzie różny. Jak mógłby nie być? A równe v na t razy
makaron? To nie może działać.
-Antykrasnoludki
-Ziomek,
wkroczyłeś na takie niebiosa umysłu, że zaczynasz szurać o
podłogę od drugiej strony. Jaki niby czynnik dodałbyś do
równania, żeby znieść- głos powoli hamuje. Zwalnia, zatrzymuje
się i odbiera meldunki wykrzykiwane już od dobrych kilku chwil
przez mózgowie. Spogląda wzrokiem absolutnego zaskoczenia- Stała.
Jakaś znosząca to gówno stała antymakaronowa. Pierdolisz.
Bo tak właśnie
rozwiązujemy nasze matematyki w fizykach. Stałe. Wartości są
różne od oczekiwanych o setki tysięcy? Stała. Jednostka wychodzi
kompletnie abstrakcyjna? Stała. Dziewczyna rzuciła Cię dla gościa,
który wyciska setkę na klatę? Nie martw się. Jakaś stała
zapewne jest już szykowana by rozwiązać Twój problem. Bo tym są
stałe, łataniem dziur w naszym rozumowaniu. Grawitacja, ta cudowna,
pozornie doskonale pojęta siła, spadanie jabłek a podróże
kosmiczne. I jej stała. Jej niechciany bachor, tak szpetny w
cudownym równaniu. Duże G, metr sześcienny, dzielony na kilogram
razy sekunda kwadratowa. Co opisuje? Czemu właściwie służy? Jest
abstraktem, złagodzeniem równania, bytem równie usprawiedliwionym,
co pyłek dmuchawca wobec szarżującego byka. Sekunda kwadratowa.
Głupota. Absurd.
-Stała, której
iloczyn z optymalnym czasem gotowania makaronu al dente da jeden.
Zawsze. A równe v na t razy mn. Dla mn zawsze równego jeden, w
obserwowalnych warunkach. Tak, że nie zmieni wyniku równania.
Nerwy puszczają.
W końcu każdemu. Uczucie, jak wyjawienie dziecięcego sekretu. Bobo
odprowadza Cię na bok, żeby wyszeptać do ucha tajemnicę, która
przeżera jego neurony na wskroś. Schylasz się, udziela się
atmosfera, coś ma być wyjawione, coś w tym dziwacznym bycie ma
zostać wyjaśnione. A tu banał. Nic. „Ala lubi Janka”. Chuj
mnie to obchodzi gówniarzu, wracaj do innych dzieci i kontynuuj swój
bezużyteczny byt. Podnosisz wzrok, odpalasz papierosa i zaczynasz
się śmiać. Głośno jak rzadko kiedy. Bo wszechświat właśnie
okradł Cię z kolejnego wrażenia cudownej tajemnicy. Bo kolejny
sekret bytu okazał się banałem, abstrakcją wariata. A ty znowu
dałeś się podejść jak dziecko. Dziecku. Więc śmiejesz się, bo
żadna reakcja, nieważne jak pompatyczna czy upadła, nie jest w tej
chwili odpowiednia. Ten śmiech.
-Przecież to jest
potrzebne jak lwu limonka. Ziomek. Kurwa. Nie wierzę. Po co miałbyś
dorzucać do równania zmianę, która jedynie je komplikuje, a nie
daje faktycznego efektu. Przecież to abstrakt bez wartości.
Brzytwa, stary, brzytwa.
-A jeśli
antykrasnoludek zaśpi?
-Jeśli stała się
zmieni?
-Jeśli stała
jest zmienną.
Kamyk, fragment
głazu ze ślicznie widocznym wnętrzem minerału, przypominający
tak boleśnie o ludziach, którzy powinni być zapomniani. Upada na
ziemię. Jest podniesiony. Upada na ziemię. Jest podniesiony. Upada.
Następne podniesienie nie kończy się upadkiem. Stuk odkładanego
na półkę kamyka jest zagłuszony przez dalszy wywód. Spełniłeś
funkcję, kamyk, spocznij.
-Na podstawie
próbki badanej, przyspieszenie grawitacyjne w całym wszechświecie
ma identyczną wartość.
-Próbka za
cholerę nie wystarczająca na potrzeby statystyki.
-Próbki nigdy nie
wystarczą. Jeśli wykonasz pomiar w każdym punkcie wszechświata,
poza jednym, każda Twoja teoria będzie wymuszonym przybliżeniem.
Jeśli wykonasz w każdym bez wyjątku, wszechświat znajdzie czas,
by zmienić się nie do poznania tam, gdzie wszystko już ustaliłeś, nie wspominając, że przyrząd badający też musi być zbadany.
Jeśli w nieomal każdym przypadku wyjdzie ta sama wartość, ale w
jednym, w jednym jedynym, jedna setna okaże się dwoma… trzask.
Pęka teoria, pękają wzory i podstawy. Bo w jednym punkcie, stała
okazała się nie być stałą. I stosując ją też dla tego punktu
popełniłbyś błąd.
-Nie ma powodu,
żeby geografia zmieniła makaron.
-Skąd ta pewność?
Ze wzorów. Z matematyk. Ok. Może to nie makaron. Może to stała
łyżek. Stała prylitu, który nawet nie wiemy czym jest. A równe
fał na te razy emen razy dees. Razy erte. Razy wuiks, elpe, kaigrek.
Każdy czynnik może mieć wpływ. Ale ty tego nie zauważysz. Bo
Ockham mówi Tobie, że łyżki nie mają znaczenia w kwestii, a
matematyka, że iloczyn dający jeden pomijamy w równaniu. Mówimy o
różnych pomiarach geograficznych. Dosłownie nie ma powodu, żeby
stała makaronu była odmienna w Tybecie, niż tu. Ale geografia? Co
to jest geografia? Nędzne trzy wymiary, chuja warte w tym
wszechświecie. Gdzie pomiar w czasie? Gdzie pomiar w pięciu innych
wymiarach?- ledwie słyszalny pogłos histerii daje się słyszeć
coraz wyraźniej- Gdzie pomiar na Marsie, Jowiszu, w sercu Syriusza,
wczorajszy, jutrzejszy, do góry nogami, smutcholijnie smękały?
Jeśli kiedykolwiek, gdziekolwiek, nie uwzględnisz jednego czynnika,
którego nie jesteś nawet świadomy, całe równanie idzie się
czesać.
-Uprzedzam
wniosek. Zdarzało się.
-Żeby to raz.
Kwantówka. Stosujesz zwyczajną, nudną fizykę, schodzisz niżej,
niżej, nic się przecież nie zmienia, rozmiary zaledwie, rozmiar
nie ma znaczenia, jak zwykł nam mówić kamyk, a tu myk. Elektron
nie jest ciałem. Elektron nie jest falą. Jest falą. Ma energię
kinetyczną. Nie wytraca jej. Wytraca. Grawitacja jest. Nie ma.
Dosłownie mamy przecież dwie fizyki. Klasyczną i kwantową. Tęgie
głowy świata modlą się, żeby udało się je jakoś powiązać,
ale nie mają pojęcia jak. A teraz- o zgrozo- wyobraź sobie.
Połączyliśmy je. Sukces. Dupa panowie, pomiary bez wartości…
Słońce zaszło
już dawno. Księżyc ma wyczucie dramatyzmu, ustawiając się
perfekcyjnie tak, by w mroku pokoju widać było jedynie lśniące
oczy i wyszczerzone w uśmiechu debila zęby. Jak wszystko co wielkie
i większość tego, co małe, kończy się szeptem.
-Nie
uwzględniliśmy makaronu.
Wyczekiwana cisza.
Zapada spokój. Blask w oczach przygasa, zmęczone wargi przykrywają
uśmiech. Koniec. Finito, dokonało się. Głupota. Abstrakt. Bo
wciąż myślisz o makaronie. Ale zastąp makaron, zastąp prylitem.
Czym jest prylit? Nie mam pojęcia. Zapytaj naukowca z początku
osiemnastego wieku, czym jest elektron. Czym jest sekunda kwadratowa.
Nie wiemy nic. Co gorsza, nie wiemy, czego nie wiemy. Całe nasze
życia, coś może nam umykać. Nigdy się nie dowiemy. Dopóki ktoś
kiedyś gdzieś nie wykona pomiaru, który będzie nie taki. Albo, co
o wiele bardziej prawdopodobne, nikt go nigdy nie wykona. Kto wie.
Może makaron nie ma znaczenia. Może prylit nie istnieje. Może,
może, może.
To był ciężki
dzień, we wstępie do jeszcze cięższego. Zegar wskazuje czwartą,
której zdecydowanie wskazywać nie powinien. Może się myli. Kto
wie, czy nawet ten nędzny czasowskazownik nie opiera się na
niepojmowalnych zasadach. Nikt w tym pokoju. Słowa, tak nudne,
bagatelne, tak często odkrywane na zupełnie nowe sposoby,
podsumowują i tę noc.
-Wszystko kłamie
Odpowiada
znudzony, już sztucznie spokojny głos. Czar prysł, minął urok,
szara rzeczywistość wróciła z przerwy na papierosa i wzuła
kapcie w przedpokoju.
-Ty nawet nie
chcesz rozwalić tego wszystkiego, prawda? Stworzyć czegoś nowego.
Sam nie wierzysz w tę stałą pry czegokolwiek. Po prostu kręci Cię
wiara, że nic ktokolwiek, kiedykolwiek Tobie powiedział nie jest
prawdą. Masz fetysz na punkcie bycia oszukiwanym. Bo gdyby świat
raz, łaskawie, zachował się jak trzeba, pękłby Ci łeb od
ambiwalencji.
-No.
-Kiepsko z Tobą,
wiesz o tym. Przestań mówić do odbicia w lustrze.
Odwracam się,
zamykając okno. Melancholijnie patrzę na zawaloną ulicę
-Przestań mi
odpowiadać.
Grudzień 2015
Prawdopodobnie pomyliłem się w tym tekście w milionach kwestii. Wolno dawać znać. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz