wtorek, 2 sierpnia 2016

Popsuty konstrukt: o brzytwach i bytach nimi niezwiązanych

EDIT: to nie jest typowy post, którego się można spodziewać po OSM, bardziej eksperyment. Jeżeli nie przypada Ci do gustu, dalej wciąż możesz, drogi czytelniku, znaleźć rzeczy, które wpasują się bardziej w Twoje gusta.


-Ty dziwko!
Krzyki roznoszą się po całym mieszkaniu i- przez otwarte okno- uciekają na ulicę.
-Ty szmato! Jak mogłaś?! Jak mogłaś mi to zrobić?! Ufałem Ci!
Przechodnie na chodnikach kiwają ponuro głowami. Ten jeden raz sąsiedzi nie dzwonią na policję, by narzekać na hałas. Dobrze wiedzą, w życiu kiedyś trzeba po prostu krzyknąć. I ten jeden raz wolno każdemu. Jedno, naturalne, wrodzone prawo, którego nikt nigdy człowieka nie pozbawi. Prawo do wrzasku
-Miałaś być tą jedyną! Tą słuszną, tą prawdziwą, tą, kurwa mać!- tym razem przez okno lecą rzeczy. Z drugiego piętra, nikogo więc nie zabiją, ale na to piesi patrzą już z drobną irytacją. Mamrocą pod nosem, klucząc między rozbitymi kubkami, ubraniami, pojedynczym zeszytem, zabazgrolonym notatkami, nieczytelnymi, a jednak tak oczywistymi, dla każdego znającego kontekst. A kontekst, z krzyków, wywnioskowała już cała ulica.
-Myślałem… wierzyłem- słowa cichną powoli, schodzą do przerywanego szlochem szeptu- Jedyna. Prawdziwa. Słuszna. Stała…
Przez okno wylatuje ostatni przedmiot. Książka. Stara, pozakreślana, z okładką trzymającą się jedynie na słowo honoru. Przechodzący staruszek schyla się, podnosi ją i uśmiecha się pod nosem. Każdy musi kiedyś przez to przejść. Błogosławieni za głupi, by zrozumieć.
Nic nie przerywa już ciszy wieczoru, gdy chowa książkę za pazuchę i odchodzi w kierunku słońca. Bystry obserwator mógłby dostrzec jej tytuł, ale nic by mu nie powiedział. Bo ta książka nie jest specjalna. Nie jest jedyna w swoim rodzaju, nie jest oryginalna
Ot.
Podręcznik od fizyki, taki sam jak każdy

*

-Fizyka jaką znamy, może być całkowicie fałszywa.
Do dialogu potrzebne są dwie osoby. Nie jest to więc fragment dialogu. Do monologu maksimum wynosi jedną. Nie jest więc to monolog, bo jakkolwiek odbicie w lustrze jest człowieka zaledwie niewielkim ułamkiem, nie wypada go pomijać. Czym stalibyśmy się, gdybyśmy zaczęli uznawać byty, których nie umiemy pojąć, za błędy statystyczne? Ludzkością? Odrażająca myśl, hm?
-Dorastamy, wierząc, że nad wszystkim co robimy, czuwa ta Wielka Niezmienna. Nauka. Święte Fizyka, Matma, Chemia, wyjaśniające wszystko po kolei i nie gubiące się nigdy. Albowiem idą prostą drogą, od archaicznych czasów ludzkiej ciemnoty, aż ku świetlanej przyszłości, Wielkiej Teorii Wszystkiego- głos osiąga próg pompatyczności i przekracza go bez wysiłku- Rzędy geniuszy przekazują sobie pałeczkę, trwając w swych przekonaniach przez stulecia, nigdy nie błądząc, błyskawicznie ucinając suche gałęzie martwych teorii. A potem wszystko sypie się, bo ktoś postanowił inaczej ugotować makaron.
-Kurwa, co?
-Hm?
-Po wszystkich tych dramatach spodziewałem się przełomu na skalę Szczecińskiego projektu Manhattan. A ty sugerujesz, że jabłko z drzewa uniesie się, zamiast spaść, bo Ravioli było za słone?
-Grawitacja? Piękny przykład, doskonały. Ale to za chwilkę, za momencik, zróbmy estetyczny, logiczny wywód, czemu nie?
-Bo zacząłeś od makaronu. Żaden logiczny wywód nie zaczyna się od makaronu.
-Bądźmy więc pionierami. Stwórzmy Nową Fizykę, wychodząc od makaronu. Światła! Kamera! Brzytwa!
-Brzytwa.
-Ockhama. Nasze przecudowne narzędzie, nasz wyzwoliciel i więzienie. Sztuczka, dzięki której poznajemy świat i główna przyczyna, dla której wszystko co o nim wiemy może być fałszywe. Termin jest Ci znany?
-Jest znany większości gówniarzy w tym przedszkolu na rogu. Na litość boską, trzy czwarte cywilizacji oparliśmy na tym jednym, banalnym konstrukcie. Mniej pierdolenia, do rzeczy.
A jednak. Popierdolmy chwilę. Warto wstrzymać się chwilę i pomyśleć o cudzie, jakim jest brzytwa Ockhama. Wyobraź sobie w tej chwili, że zasypiasz nad notatkami, próbując w jedną noc nadrobić semestr picia w pubach. Głowa opada, powieki zamykają się, światło pozostaje zapalone. Budzisz się rano i-cóż to?- lampa zgasła. Przez głowę w ułamki sekund przepływa kilka potencjalnych scenariuszy.
Troskliwa mama zajrzała do pokoju i zobaczywszy śpiące dziecię zgasiła światło i przykryła kocykiem.
Współlokator zrobił to samo, bo troskliwe matki pzoostały jedynie wspomnieniem.
Żarówka się przepaliła, ile to miesięcy minęło od ostatniej zmiany?
Prąd padł w okolicy, cholera.
W Twoim mieszkaniu żyje tajemniczy niewidzialny gasiciel świateł
Krasnoludki z Alfa Centauri przedostały się do pokoju w chwilowym zaburzeniu czasoprzestrzeni, w chaotycznej ucieczce przez Pożeraczem Mgławic zahaczając o przełącznik.
Tylko tak naprawdę nawet tego nie pomyślisz. Mózg zrobi swoje, stosując procedurę znaną od lat. Przyjmij najprawdopodobniejsze, najprostsze. Mamusia wyłączyła. Późniejsze dowody poświadczą, nie ma kłopotu. Ale dziesiątki potencjalnych scenariuszy przepadną, odrzucone w niebyt, nim zaistniały naprawdę. I bardzo dobrze, na co one komu, dziwaczne, nieprawdopodobne.
Docierasz do problemu
Jeśli to mama zajrzała i zgasiła światło, pomyślisz, że mama zajrzała i zgasiła światło.
Jeśli to krasnoludki z Alfa Centauri przedostały się do pokoju w chwilowym zaburzeniu czasoprzestrzeni, w chaotycznej ucieczce przez Pożeraczem Mgławic zahaczając o przełącznik, pomyślisz, że mama zajrzała i zgasiła światło.
Najprostsze rozwiązanie nie musi być prawdziwe. Jest, w 99,9% przypadków. Ale lekarz mówiący „ten rak zabija tylko pięć procent pacjentów” nie uspokaja. Bo pięć procent musi kiedyś się zdarzyć. Zero koma jeden też. Brzytwa Ockhama, drastycznie ułatwiając nasz codzienny byt i stanowiąc podstawę opisu otaczającego świata, równie drastycznie ogranicza horyzont potencjalnych rzeczywistości, w jakie jesteśmy w stanie uwierzyć. Nie masz gwarancji, że nie odrzuciłeś właśnie prawdziwego tłumaczenia, może nigdy nie dowiesz się naprawdę. Jest…
-Zamilkłeś.
-Ta, myślałem, jakbym przedstawił brzytwę atrakcyjnej dziewczynie w pubie, uważającej fizykę za seksowną.
-Przedstaw jej nóż i będzie Twoja.
-Mocne.
-Dobre?
-Dobre.

*

-Nie mnóż bytów ponad potrzebę-głos znowu wyrywa z namysłu
-Co?
-Brzytwa Ockhama w najschludniejszej definicji. To co z nią? Nie skończyłeś myśli.
-Taa, byty… Dopasowujesz pomysły do bytów, które masz pod ręką…
-Gdybym dopasowywał od bytów…
-Żart do dupy. Tworząc teorie, stosujesz tylko te dane, do których masz dostęp. Te byty, jeśli wolisz. Nie przyjmiesz, że to krasnoludki wywaliły te ciuchy na ulicę, bo masz mnie pod ręką, a krasnoludków w życiu nie widziałeś na oczy…
-I dlatego, że krasnoludki zdecydowanie rzuciłyby mocniej. Nie ćwiczysz ostatnio, co?
Mózg przeskakuje na inne tory. Tak, krasnoludki gaszące światła i wyrzucające rzeczy zostawiłyby inne dowody, empirycznie udowadniając rzeczywiste zajście…
-Chyba, że dowody są dokładnie identyczne przy człowieku i krasnoludkach. Gdyby krasnoludki zacierały ślady. Albo, jeszcze dziwniej, chodziły za nimi antykrasnoludki, które odwracałyby wszystko, co krasnoludki robią…
-Wraz z przyniesieniem rzeczy z powrotem do mieszkania? Efektywny podział pracy. I na to idą pieniądze z naszych podatków?
-To. Totototo. Spójrz. Dwie sytuacje. Pierwsza. Wyrzuciłem rzeczy przez okno. Druga. Krasnoludki wyrzuciły rzeczy, antykrasnoludki przyniosły je z powrotem, a potem ja je wyrzuciłem. Różnica?
Odpowiada obojętnym wzruszeniem ramion
-Żadna.
-Gigantyczna. Efekt końcowy, tak, jest dokładnie ten sam, ale proces! Proces jest drastycznie inny! I to jest…
-Bez znaczenia? Cel uświęca środki, liczy się efekt, te rzeczy?- ale już przy tych słowach głowa jest nieco podniesiona, lewy kąt ust asymetrycznie zadarty, w oczach pogrywają iskry. Niezauważalnie dla kogokolwiek, nie znającego te twarzy jak swojej własnej. Jak szczeniak węszący nową zabawkę.
-Jeszcze tak. I zawsze tak. Aż po wieki wieków. Chyba, że…
-Pewnego dnia, jeden antykrasnoludek spóźni się do roboty.
Wymiana szaleńczych uśmiechów świadczy, że dwa umysły właśnie zaczęły jechać po wspólnych torach.
Błyski w oczach świadczą, że tory te prowadzą ku czemuś wielkiemu. Zapewne nie dobremu, zapewne nie praktycznemu. Zapewne nigdy nieużytecznemu kiedykolwiek komukolwiek. W najlepszym wypadku. Ale wielkiemu. I są takie dni, kiedy właśnie tylko to się liczy.
Zeszyty na ulicy świadczą, że krasnoludki swoją robotę wykonują doskonale

*

-Kurwa mać- jaki to piękny wstęp do rozmowy. Zdradza tyle informacji. Druga osoba ma zagwozdkę, ma problem, ma kłopot. Nie daje rady, bo gdyby dawała sobie sama, milczałaby, albo kurwa byłaby zapewne szepnięciem, zgubionym w otchłani pokoju. To bardzo dobrze, że ma kłopot. Kłopotów nie mają barany w rzeźni. Kłopotów nie mają ameby na dnie praoceanu. Myślący umysł rozpoznasz po świadomości, że coś zawsze jest nie tak, kawałek puzzla nie daje się wpasować do Wielkiej Układanki Bytu. Tym razem nie tak są krasnoludki.
-Wyrażaj się przy dzieciach
-Dzieciach?
-W każdym z nas jest dziecko. Tylko nie mów proboszczowi.
Zgodny krzywy uśmiech pod nosem. Inicjacja dokonana, można wrócić do tematu
-Odnieś krasnoludki do matmy. Do fizyki wreszcie. Mam tu czubek czegoś zajebistego, ale jeszcze nie wiem, czy coś z tego wyjdzie. Bez żartu o masturbacji, poproszę bardzo.
-Spoko. To co, grawitacja? Przyspieszenie Ziemskie? Dziewięć, koma osiem, koma chujjedenwieco? Przyspieszenie jako takie, weźmy ten banalny wzór, zignorujmy delty, różniczki, funkcje i wektory, jesteśmy leniwi, a równe v podzielonemu na t, prędkość przez czas daje przyspieszenie, tak?
-Ta.
-A gdzie makaron?
-Wybacz, powtarzam się czasami, mea culpa maxima, ale kurwa, co?
-Gdzie w tym równaniu uwzględniony jest optymalny czas gotowania makaronu al dente?
-…Nie jest
-Właśnie. Czemu?
-Bo nie ma nic wspólnego z przyspieszeniem, przecież to bez znaczenia. Sugerujesz czynnik niezależny zmieniający równanie, abstrakcję kompletną. Wynik różny, bo gdzieś, ktoś…
-Różny?
Głośne westchnięcie. Szum skłębionych myśli, desperacko usiłujących znaleźć ucieczkę przez niedostosowane usta, język stworzony, by małpa wyjaśniła małpie, gdzie jest owoc. Zaszliśmy tak daleko, że staliśmy się za mądrzy dla siebie samych. Albo i za głupi, zależy z której strony patrzeć. Można chwilowo z dwóch. Jedna prezentuje entuzjastyczną, ledwie hamującą uśmiech twarz, druga, zmęczoną i wykrzywioną w grymasie niecierpliwości. Entuzjazm wypalony błyskawicznie, jak zostawiona na wietrze świeczka. Grymas przerywa kolejny akt pracy mięśni wyrazowych, kolejna manipulacja powietrzem z głośni, by wyrażało nasze myśli za nas.
-Różny. Dodałeś pieprzony makaron do równania o przyspieszeniu, oczywiście, że wynik będzie różny. Jak mógłby nie być? A równe v na t razy makaron? To nie może działać.
-Antykrasnoludki
-Ziomek, wkroczyłeś na takie niebiosa umysłu, że zaczynasz szurać o podłogę od drugiej strony. Jaki niby czynnik dodałbyś do równania, żeby znieść- głos powoli hamuje. Zwalnia, zatrzymuje się i odbiera meldunki wykrzykiwane już od dobrych kilku chwil przez mózgowie. Spogląda wzrokiem absolutnego zaskoczenia- Stała. Jakaś znosząca to gówno stała antymakaronowa. Pierdolisz.
Bo tak właśnie rozwiązujemy nasze matematyki w fizykach. Stałe. Wartości są różne od oczekiwanych o setki tysięcy? Stała. Jednostka wychodzi kompletnie abstrakcyjna? Stała. Dziewczyna rzuciła Cię dla gościa, który wyciska setkę na klatę? Nie martw się. Jakaś stała zapewne jest już szykowana by rozwiązać Twój problem. Bo tym są stałe, łataniem dziur w naszym rozumowaniu. Grawitacja, ta cudowna, pozornie doskonale pojęta siła, spadanie jabłek a podróże kosmiczne. I jej stała. Jej niechciany bachor, tak szpetny w cudownym równaniu. Duże G, metr sześcienny, dzielony na kilogram razy sekunda kwadratowa. Co opisuje? Czemu właściwie służy? Jest abstraktem, złagodzeniem równania, bytem równie usprawiedliwionym, co pyłek dmuchawca wobec szarżującego byka. Sekunda kwadratowa. Głupota. Absurd.
-Stała, której iloczyn z optymalnym czasem gotowania makaronu al dente da jeden. Zawsze. A równe v na t razy mn. Dla mn zawsze równego jeden, w obserwowalnych warunkach. Tak, że nie zmieni wyniku równania.
Nerwy puszczają. W końcu każdemu. Uczucie, jak wyjawienie dziecięcego sekretu. Bobo odprowadza Cię na bok, żeby wyszeptać do ucha tajemnicę, która przeżera jego neurony na wskroś. Schylasz się, udziela się atmosfera, coś ma być wyjawione, coś w tym dziwacznym bycie ma zostać wyjaśnione. A tu banał. Nic. „Ala lubi Janka”. Chuj mnie to obchodzi gówniarzu, wracaj do innych dzieci i kontynuuj swój bezużyteczny byt. Podnosisz wzrok, odpalasz papierosa i zaczynasz się śmiać. Głośno jak rzadko kiedy. Bo wszechświat właśnie okradł Cię z kolejnego wrażenia cudownej tajemnicy. Bo kolejny sekret bytu okazał się banałem, abstrakcją wariata. A ty znowu dałeś się podejść jak dziecko. Dziecku. Więc śmiejesz się, bo żadna reakcja, nieważne jak pompatyczna czy upadła, nie jest w tej chwili odpowiednia. Ten śmiech.
-Przecież to jest potrzebne jak lwu limonka. Ziomek. Kurwa. Nie wierzę. Po co miałbyś dorzucać do równania zmianę, która jedynie je komplikuje, a nie daje faktycznego efektu. Przecież to abstrakt bez wartości. Brzytwa, stary, brzytwa.
-A jeśli antykrasnoludek zaśpi?
-Jeśli stała się zmieni?
-Jeśli stała jest zmienną.
Kamyk, fragment głazu ze ślicznie widocznym wnętrzem minerału, przypominający tak boleśnie o ludziach, którzy powinni być zapomniani. Upada na ziemię. Jest podniesiony. Upada na ziemię. Jest podniesiony. Upada. Następne podniesienie nie kończy się upadkiem. Stuk odkładanego na półkę kamyka jest zagłuszony przez dalszy wywód. Spełniłeś funkcję, kamyk, spocznij.
-Na podstawie próbki badanej, przyspieszenie grawitacyjne w całym wszechświecie ma identyczną wartość.
-Próbka za cholerę nie wystarczająca na potrzeby statystyki.
-Próbki nigdy nie wystarczą. Jeśli wykonasz pomiar w każdym punkcie wszechświata, poza jednym, każda Twoja teoria będzie wymuszonym przybliżeniem. Jeśli wykonasz w każdym bez wyjątku, wszechświat znajdzie czas, by zmienić się nie do poznania tam, gdzie wszystko już ustaliłeś, nie wspominając, że przyrząd badający też musi być zbadany. Jeśli w nieomal każdym przypadku wyjdzie ta sama wartość, ale w jednym, w jednym jedynym, jedna setna okaże się dwoma… trzask. Pęka teoria, pękają wzory i podstawy. Bo w jednym punkcie, stała okazała się nie być stałą. I stosując ją też dla tego punktu popełniłbyś błąd.
-Nie ma powodu, żeby geografia zmieniła makaron.
-Skąd ta pewność? Ze wzorów. Z matematyk. Ok. Może to nie makaron. Może to stała łyżek. Stała prylitu, który nawet nie wiemy czym jest. A równe fał na te razy emen razy dees. Razy erte. Razy wuiks, elpe, kaigrek. Każdy czynnik może mieć wpływ. Ale ty tego nie zauważysz. Bo Ockham mówi Tobie, że łyżki nie mają znaczenia w kwestii, a matematyka, że iloczyn dający jeden pomijamy w równaniu. Mówimy o różnych pomiarach geograficznych. Dosłownie nie ma powodu, żeby stała makaronu była odmienna w Tybecie, niż tu. Ale geografia? Co to jest geografia? Nędzne trzy wymiary, chuja warte w tym wszechświecie. Gdzie pomiar w czasie? Gdzie pomiar w pięciu innych wymiarach?- ledwie słyszalny pogłos histerii daje się słyszeć coraz wyraźniej- Gdzie pomiar na Marsie, Jowiszu, w sercu Syriusza, wczorajszy, jutrzejszy, do góry nogami, smutcholijnie smękały? Jeśli kiedykolwiek, gdziekolwiek, nie uwzględnisz jednego czynnika, którego nie jesteś nawet świadomy, całe równanie idzie się czesać.
-Uprzedzam wniosek. Zdarzało się.
-Żeby to raz. Kwantówka. Stosujesz zwyczajną, nudną fizykę, schodzisz niżej, niżej, nic się przecież nie zmienia, rozmiary zaledwie, rozmiar nie ma znaczenia, jak zwykł nam mówić kamyk, a tu myk. Elektron nie jest ciałem. Elektron nie jest falą. Jest falą. Ma energię kinetyczną. Nie wytraca jej. Wytraca. Grawitacja jest. Nie ma. Dosłownie mamy przecież dwie fizyki. Klasyczną i kwantową. Tęgie głowy świata modlą się, żeby udało się je jakoś powiązać, ale nie mają pojęcia jak. A teraz- o zgrozo- wyobraź sobie. Połączyliśmy je. Sukces. Dupa panowie, pomiary bez wartości…
Słońce zaszło już dawno. Księżyc ma wyczucie dramatyzmu, ustawiając się perfekcyjnie tak, by w mroku pokoju widać było jedynie lśniące oczy i wyszczerzone w uśmiechu debila zęby. Jak wszystko co wielkie i większość tego, co małe, kończy się szeptem.
-Nie uwzględniliśmy makaronu.
Wyczekiwana cisza. Zapada spokój. Blask w oczach przygasa, zmęczone wargi przykrywają uśmiech. Koniec. Finito, dokonało się. Głupota. Abstrakt. Bo wciąż myślisz o makaronie. Ale zastąp makaron, zastąp prylitem. Czym jest prylit? Nie mam pojęcia. Zapytaj naukowca z początku osiemnastego wieku, czym jest elektron. Czym jest sekunda kwadratowa. Nie wiemy nic. Co gorsza, nie wiemy, czego nie wiemy. Całe nasze życia, coś może nam umykać. Nigdy się nie dowiemy. Dopóki ktoś kiedyś gdzieś nie wykona pomiaru, który będzie nie taki. Albo, co o wiele bardziej prawdopodobne, nikt go nigdy nie wykona. Kto wie. Może makaron nie ma znaczenia. Może prylit nie istnieje. Może, może, może.
To był ciężki dzień, we wstępie do jeszcze cięższego. Zegar wskazuje czwartą, której zdecydowanie wskazywać nie powinien. Może się myli. Kto wie, czy nawet ten nędzny czasowskazownik nie opiera się na niepojmowalnych zasadach. Nikt w tym pokoju. Słowa, tak nudne, bagatelne, tak często odkrywane na zupełnie nowe sposoby, podsumowują i tę noc.
-Wszystko kłamie
Odpowiada znudzony, już sztucznie spokojny głos. Czar prysł, minął urok, szara rzeczywistość wróciła z przerwy na papierosa i wzuła kapcie w przedpokoju.
-Ty nawet nie chcesz rozwalić tego wszystkiego, prawda? Stworzyć czegoś nowego. Sam nie wierzysz w tę stałą pry czegokolwiek. Po prostu kręci Cię wiara, że nic ktokolwiek, kiedykolwiek Tobie powiedział nie jest prawdą. Masz fetysz na punkcie bycia oszukiwanym. Bo gdyby świat raz, łaskawie, zachował się jak trzeba, pękłby Ci łeb od ambiwalencji.
-No.
-Kiepsko z Tobą, wiesz o tym. Przestań mówić do odbicia w lustrze.
Odwracam się, zamykając okno. Melancholijnie patrzę na zawaloną ulicę
-Przestań mi odpowiadać.

Grudzień 2015

Prawdopodobnie pomyliłem się w tym tekście w milionach kwestii. Wolno dawać znać.

sobota, 13 lutego 2016

5 powodów, by nie podrywać na chloroform

Znowu czternasty Lutego. Cholera. Przysiągłbym, że mieliśmy już jakiś, najdalej rok temu. No ale dobra, tradycja jest, święto jest, puby podnoszą ceny, a do kin i restauracji nawet nie warto dzwonić. Zabukowane na trzydzieści lat do przodu. Jasna sprawa: generalna idea Walentynek jest słuszna. Każda okazja jest dobra, żeby wszamać trochę czekolady i zapić nieco lepszym piwem, niż zazwyczaj. Niestety, w końcu trzeba odnieść się do oczywistego problemu. Otóż w ten konkretny dzień wypada mieć kogoś po drugiej stronie stolika.

Jeśli jednak jesteście zaradnymi i zdolnymi ludźmi, szybko znajdziecie luki w definicji, nie wymagającej mianowicie, by druga osoba była całkowicie przytomna. Wykluczyłoby to przecież powszechnie uwielbiane spotkania przy alkoholu i yyy… sałacie. Jeśli naoglądaliście się seriali szpiegowskich, równie chybko przygotujecie sobie chusteczkę do nasączania i odpowiedni specyfik. Alternatywnie, jeśli naoglądaliście się komedii romantycznych. Horrorów. Kryminałów. Komedii kryminalnych. Poważnie, toto jest wszędzie. Ktoś zrobił nawet listę. Dzięki wpływom kultury popularnej, wasz wybór padnie zapewne na trichlorometan, powszechnie zwany chloroformem.


I to o nim właśnie będzie dzisiaj mowa. Bo nie o miłości przecież. Jesteśmy tu w końcu poważnymi ludźmi. Oryginalnie miało być o historii jego odkrycia i najzajebistszym samobójstwie w historii, ale św Walenty nie lubi być ignorowany. Także to będzie innym razem, jeśli zechcecie (pozwalam dać znać, czy zechcecie)

Prawnie zobowiązany jestem wam uświadomić, że uśpienie wybranki/wybranka serca i narządów  pokrewnych nie jest mile widziane przez państwo. Po przyjacielsku: przez wspomnianych wybranków też nie. Co jednak o wiele gorsze, po fakcie, odwiedzi was w więzieniu każdy znajomy anestezjolog i chemik, by bezczelnie wyśmiać nieudolność waszych zalotów. 

Po pierwsze, chociaż chloroform jest cholernie skuteczny, nawet głęboki do granic wdech nie doprowadzi dorosłego człowieka do nieprzytomności. Jeśli zaś jesteście w stanie przekonać kogoś, żeby wdychał podejrzaną szmatkę przez kilka minut, prawdopodobnie poderwalibyście go i bez chloroformu. A potem i tak udławi się własnym językiem, co w dziesięciostopniowej skali sukcesu randki leży zaledwie na dwójce, pomiędzy „wybranka spaliła Twój dom i oskórowała koty”, a „poprosiła o zaznajomienie z Twoim najlepszym przyjacielem”. Jeśli poćwiczycie wcześniej i doprowadzicie do udławienia się waszym językiem, skaczecie na skali do piątki, co nie jest już takie złe.

Po drugie, niepotrzebnie próbowaliście się kryć po możliwie odległych od domu aptekach, bo synteza chloroformu na własny użytek nie jest przesadnie skomplikowana. Każdy znajomy chemik odpaliłby wam trochę za dwa piwa. Strukturę cząsteczkową tez ma elegancką, bo to tylko metan, który zamiast trzech atomów wodoru ma chlory. Byle licealista by wam to rozrysował.


Jest doskonały

Po trzecie, stosowanie chloroformu w anestezji traciło na popularności już pod koniec XVIII wieku, kosztem lepszych środków. Innymi słowy dostanie się wam za bycie staromodnym, a to zawsze nieprzyjemna rzecz, gdy próbuje się w nieco awangardowszy sposób nadążać za trendami. Znowu poczujecie się więc, jak wyrzutki z gimnazjum, które kryją się po kątach ze swoim chloroformem, gdy bogate dzieci obnoszą się nowoczesnymi anestetykami z kolekcji Armaniego, czy innej Pumby. Będziecie wiec zobligowani, by zapuścić obrzydliwą grzywkę, nosić glany, założyć chujorockowy zespół i przywrócić „tato, ty nie rozumiesz” do swoich najczęściej używanych wyrażeń. A chyba wszyscy zgodnie wolimy, by ten fragment naszych młodości pozostał martwy. I zakopany gdzieś głęboko.
Preferowalnie za murowaną ścianą.
I to, cholera, grubą.

Po czwarte wreszcie, powszechnie uznaje się za wskazane, by mężczyzna zaproszony na randkę miał funkcjonujące serce. Kobiety jak wiadomo, tego organu nie posiadają, co nieco ułatwia sprawę mojej płci i lesbijkom, które i tak mają z górki. Chloroform, mianowicie, robi na dłuższą metę dość nieprzyjemne rzeczy z sercem, od arytmii do całkowitego zatrzymania. W 1870 przeprowadzono badania na 80 000 poddanych zabiegom pod anestezją, i ryzyko poważnych powikłań, lub zgonu po znieczuleniu chloroformem wyniosło ok. jeden do trzech tysięcy, w porównaniu z powszechnym wtedy eterem siarczkowym, który miał prawie dziesięciokrotnie mniejszą śmiertelność, choć kosztem nieco obniżonej skuteczności.
Oczywiście, możecie wzruszyć ramionami i stwierdzić, że procentowa szansa na „mission critical failure” jest sporo poniżej marginesu błędu statystycznego i na pewno wam się nie zdarzy. To jednak świadczyłoby, że wierzycie, że macie szczęście w miłości, a wtedy nie czailibyście się z wilgotną szmatką w zaułku po zmroku. Pewnie nie czytalibyście tego tekstu w przeddzień Walentynek, ale co ja tam wiem.
Dodatkowo, jeśli wiadomości z pierwszej pomocy też wynieśliście z Amerykańskiej telewizji, przy resustytacji zastosujecie proporcję dwóch minut usta usta do trzech uciśnięć klatki piersiowej. Albo w ogóle wytrzaśniecie skądś defibrylator i potraktujecie nim asystolię.  A wtedy, obiecuję, znajdę was i zabiję, kurwa, śmiechem.


Ten gif nie ma nic wspólnego z chloroformem i zupełnie mnie to nie obchodzi.


Po piąte… W sumie, tak tbh nie wiem, czy to faktyczne przeciwwskazanie. Jeśli zaplanowaliście swoje Walentynki z godnym podziwu wyprzedzeniem, chloroform mógł się w międzyczasie utlenić po wpływem światła. W efekcie powstałby Fosgen, wykorzystany jako broń chemiczna podczas pierwszej Wojny Światowej, którego ofiary szacuje się na około 85 tysięcy. Z jednej strony, śmierć wybranka/ki jest tutaj praktycznie pewna. Z drugiej strony, jeśli którekolwiek z was da mi dowody, że skutecznie poderwało na gaz bojowy, ma u mnie piwo. Gwarantowane. Ba, sam mogę na was polecieć.
Czyli jednak przeciwwskazanie, damn it.

Trzymajcie się ciepło, za co chcecie.
/Kapucyn